Oczywiście na chorowanie też czasu nie mam zbyt wiele, wiecie, żeby się za mocno nie rozpieszczać. Mianowicie muszę być zdrowa już w czwartek, ponieważ w piątek mam egzamin (prawko, teoria) a sobotę i niedzielę standardowo spędzę w pracy od świtu do ciemnej nocy. Ale przecież w życiu nie chodzi o to żeby narzekać! Mój Boże, a ja tak często to robię, że nawet nie zorientowałam się i zrobiłam to znowu! To chyba przez tą gorączkę i przez nadmiar snu. Swoją drogą, skoro dotrwaliście już do tego etapu moich elokwentnych wypocin powiem wam więcej. W planowaniu jestem świetna, boska, niezastąpiona. Gorzej już z wykonaniem. Oj, dużo gorzej. Moja największa zmora? Konkretna nadwaga. Wolałabym o tym nawet nie myśleć-i to jest mój największy problem. Nie myślę o niej kiedy wpieprzam kolejnego batonika albo kiedy znowu daję się namówić(nie trwa to zbyt długo) na pizzę, kfc albo maka. Nie myślę do czasu potrzeby kupienia nowego ciuszka albo kiedy jestem zmuszona(taka praca) rozmawiać z jakimś przystojnym gościem. I zaczyna się: czuję się jak ścierwo, kiedyś byłam inna, jestem okropna, co ja ze sobą zrobiłam bla bla bla etc. No i moje ukochane planowanie! Od jutra dieta, ba, głodówka! 20 kg w 5 miesięcy i może zacznę się sobie podobać. Wytrzymuję średnio 3 tygodnie i to z całkiem fajnymi efektami no i później wracamy do punktu wyjścia...O, batonik!
A co do przemyśleń..Mam tyle planów i marzeń, że jak o nich myślę to zaczynam się wzruszać. Motylki w brzuchu i te sprawy. Albo po prostu jest mi niedobrze jak pomyślę w co na własne życzenie chcę się wpakować...Albo to ten wczorajszy Mak?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz